Przejdź do głównej zawartości

Dublin ładny jest

Wcale nas nie ogarnia świąteczna gorączka. Wcale nie biegamy z obłędem w oczach po sklepach, by wywieźć z nich tysiące niepotrzebnych rzeczy. Wcale nie mamy zamiaru poświęcać naszego cennego czasu na bieganinę w tłumie i obijanie się o setki i tysiące ludzi.
I to wcale nie dlatego, że przykład takiej gorączki w wersji jak dla nas ekstremalnej mieliśmy w czwartek i piątek w Dublinie. A szczytem było totalne zagubienie w jednokierunkowych uliczkach "starego miasta" i w konsekwencji przejechanie 5 kilometrów w ciągu 50 minut. Ale od początku...
W czwartek dojechaliśmy wieczorową porą, zaparkowaliśmy naszego bolida i poszliśmy na piechotę do centrum. Okazało się, że na nogach wcale nie jest dużo łatwiej się poruszać niż samochodem, ale przynajmniej nie trzeba parkingu szukać (na opisanie poszukiwań wjazdu na parking przydałby się może osobny post...). Obiwszy się o setki spieszących się gdzieś ludzi, wyminąwszy kilka kolejek do bankomatów, podziwiwszy się ilości ludzi, sklepów i różnych różności, poczuwszy się jak biedni przyjezdni z prowincji (czyli właściwie) weszliśmy do ILAC Centre i opanowując niechęć do centrów handlowych (oczywiście tylko naszą, dorosłą, bo dzieci były prawie wniebowzięte) wpadliśmy do biblioteki.
A tam było już miło. Znani i lubiani historycy z IPN. I kilka też znanych i lubianych osób. I dział dziecięcy, gdzie co i rusz przepadały nasze pociechy.

Posłuchaliśmy pani radnej Dublina, pani konsul Polski i pana Pawła :) Pobiliśmy brawo i zabraliśmy się za stół z cateringiem... Nie, no tak naprawdę zachowaliśmy się trochę lepiej, nie tak do końca jak prowincjusze. Przy okazji kanapkowania i popijania kawy/herbaty/soku prowadziliśmy jeszcze kilka ciekawych rozmów lub takowym się przysłuchaliśmy.

Obejrzeliśmy w końcu na spokojnie wystawę i mogliśmy się poczuć jak zwykli goście z ulicy. Do czasu...
Do czasu kiedy Anna, Agnieszka i Paweł nie zaskoczyli nas totalnie wręczając nam (dobrze, że nie publicznie) medal IPN w uznaniu zasług w krzewieniu polskości i pomaganiu Instytutowi. Co tam dokładnie stoi w podziękowaniach może napisze Iwka, w każdym razie zaskok był totalny a my totalnie bezbronni i nawet trochę wzruszeni. W końcu to miło jak ktoś docenia to co człowiek robi, i to jeszcze taki KTOŚ.
A potem już spokojnie wróciliśmy do stołu uginającego się od jadła i napitków i do rozmów oczywiście. A kiedy zamykali bibliotekę, czując pewien niedosyt umówiliśmy się na dzień potem do ambasady :)
Jeszcze tylko szybka jazda taksówką i wylądowaliśmy u Basi, Marysi i Beaty, czyli naszych gospodyń użyczających kawałka łóżka na nocleg i podłogi na materac za co wielce wdzięczni jesteśmy.
Czwartek się zakończył litrami herbaty, małą kolacją i wieczornymi rozmowami (nocnych nie było, bo zmęczenie nie pozwoliło). Iwka jeszcze podobno poczytała książkę-prezent od IPN, ale ja już świadkiem tego nie byłem, bo bujałem w sennych obłokach.
A o piątku będzie wkrótce...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Media społecznościowe, czyli dziel i zgarniaj kasę

Fot. Prograffing Komisja ds. Mediów w irlandzkim Parlamencie zgodziła się na zaproszenie Frances Haugen, by opowiedziała posłom o nieetycznych, czy wręcz nielegalnych praktykach Facebooka i podległych mu firm. Wysłuchanie zaplanowane jest na przyszły rok i może znacząco wpłynąć na kształt proponowanej przez rząd ustawy o mediach i bezpieczeństwie w internecie. Kim jest Frances Haugen i dlaczego jest tak ważna, że irlandzcy posłowie zdecydowali się posłuchać co ma do powiedzenia? Ta niespełna 40-letnia kobieta wyniosła z firmy Marka Zuckerberga tysiące dokumentów, a następnie przekazała je prasie. Dowiedzieliśmy się z nich przede wszystkim tego, że Facebook niemal zawsze na pierwszym miejscu stawia zysk oraz dalszą ekspansję, często kosztem dobra swoich użytkowników oraz społeczeństwa. Zeznań Haugen wysłuchali wcześniej amerykańscy senatorowie, brytyjscy parlamentarzyści oraz europosłowie w Brukseli. Przed irlandzkim Parlamentem prawdopodobnie powtórzy swoje oskarżenia wobec Facebooka,

Stukanie

Otóż taka jest sytuacja, że na początku grudnia stuka nam kilka rocznic istotnych. Jakoś tak się złożyło, że najpierw 3 dnia miesiąca bieżącego stukneło pannie Dorocie 3 lata życia wesołego. Dzień później nam najstarszej połowie rodziny stukneło 11 lat od zamieszkania pod dachem, pod którym nadal mieszkamy (młodsza połowa Futraków mieszka oczywiście krócej, bo i życie ich krótsze jest nieco, na przykład panny Doroty - zaledwie trzyletnie - ale o tym już chyba było). 5 grudnia mieliśmy przerwę w świętowaniu, mogliśmy wyleczyć kaca i chwilę odpocząć od szampańskiej zabawy, ale tylko po to, żeby już grudnia 6 świętować stuknięcie kolejne - tym razem wydarzenia, od którego wszystko się zaczęło. To właśnie 6 grudnia, mając dość trochę obrabiania zdjęć dzieci z przedszkola na Kabatach, napisałem list (jak się okazało za długi, chociaż wyszło na to, że w sam raz) do niejakiej Iwki, której wtedy nawet wirtualnie nie znałem. A potem już poszło, kawa, kino, jedna impreza, druga impreza, ślub