Przejdź do głównej zawartości

Telegraf

Prawie dwa tygodnie bez pisania?? Skandal!
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że to były kompletnie szalone dwa tygodnie. Szczególnie ten ostatni.
A skoro działo się dużo, będzie w telegraficznym skrócie.
Tydzień temu pojechaliśmy do Cork. Trochę do znajomych, a trochę bardziej na konkurs piosenki, którego Iwka nieopatrznie nie wygrała, mimo że zaśpiewała ślicznie. Nie wiem czy nie dostanę po łbie jak wrzucę tutaj filmik z jej piosenkarskimi dokonaniami, więc ograniczę się do statycznego i niemego zdjęcia:

Mieliśmy wracać poniedziałkowym porankiem, ale nasi gospodarze nie chcieli o tym słyszeć. Mało brakowało a zabarykadowaliby drzwi nie wypuścili nas do wieczora. Nie to żebyśmy jakoś strasznie chcieli uciekać, ale w Waterford czekała na nas codzienna rzeczywistość i dość napięte plany.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem trochę fizycznej pracy mnie czekało, a dnia następnego Iwka z Frankiem jechali do Dublina na spotkanie z o. Adamem Szustakiem, o którego w zasadzie powinienem zacząć już być zazdrosny, ale jakoś mu się do tej pory upiekło. Może dlatego, że ciekawie opowiada, a ja lubię słuchać takich ciekawych gaduł. Niemniej Iwka z synkiem wrócili nocną porą, by już następnego dnia wstać rano i znów w codzienność wskoczyć.
Środa to małe wytchnienie. Takie tam tylko przygotowania do Winterval'u, a to jakieś dekoracje, a to jakieś spotkanie, a to tu, a to tam. I ciągle z zegarkiem w ręku, żeby nigdzie się nie spóźnić. A o samym Winterval'u czyli naszym lokalnym zimowym festiwalu napiszę osobno (czyżbym już tego kiedyś nie obiecywał? takie mam nieodparte wrażenie), bo to będzie COŚ.
I zupełnie niepostrzeżenie nastał nam czwartek, tydzień zbliżał się ku końcowi, a my w coraz większym pędzie, i jednocześnie niestety z coraz większymi glutami w nosach i coraz donioślejszym kaszlem. Tak... dopadła nas jesień, miejscowa wszechobecna wilgoć, poranne przymrozki i wieczorne chłody... i żeśmy się lekko pochorowali.
Ale bez przesady, nie na tyle, żeby nas to miało powstrzymać przed wizytą w Forum w czwartkowy wieczór. A po co, zapytacie? A po to, żeby tych panów obejrzeć:

Zdecydowanie fanem kabaretów nie jestem. Fanem kabaretu Łowcy.B zdecydowanie też nie, ale okazało się, że chłopaki zyskują znacznie w występie na żywo. Tak jak oglądając ich na YouTube, w ramach przygotowania do występu, zachwyceni nie byliśmy, tak w czwartek wyśmialiśmy jak przysłowiowe norki i jeszcze trochę. Krótko mówiąc, dali radę.
I już piątek, i koniec tygodnia, i tak zwana kumulacja. Iwka piekła cztery torty, ja dłubałem jakieś projekty i oboje szykowaliśmy się na wieczorne spotkanie polskich biznesmenów. Wiem, brzmi to strasznie poważnie, ale na szczęście takie nie było. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, trochę ponarzekaliśmy, trochę się pośmialiśmy, i dwie godziny minęły jak kwadrans. Jak się okazało, jest o czym gadać, żeby nie powiedzieć górnolotnie - "warto rozmawiać", i gdyby wszystkim pozwolić spotkanie zmieniłoby się w nocne Polaków rozmowy i nie wiadomo jak to by się skończyło.
A tak, skończyło się wspólnym zdjęciem i umówieniem się na kolejne spotkanie.
W sobotę nie było Polskiej Szkoły - huurrrraaa!!! - ale za to była wielka demonstracja w obronie miejscowego szpitala w Waterford.
O taka duża:

RTE oceniło, że było jakieś 12-15 tysięcy ludzi, co na miasto liczące 46 tysięcy mieszkańców jest liczbą niebagatelną. Nie zabrakło ani mnie, ani Zuzki, ani Franka. Iwka nie dotarła, bo nadal walczyła z choróbskiem, które zwalczyć musiała do niedzieli rano, bowiem....
....w niedzielę rano, po mszy, z okazji Dnia Niepodległości zaśpiewała mini-koncert, do którego szykowała się w tak zwanym "międzyczasie", gdzieś pomiędzy tą całotygodniową bieganiną.
Daleko w kraju szykowały się Marsze, blokady, protesty, kontr-protesty, wiece i kontr-wiece, a myśmy na spokojnie w Waterford wysłuchali sześciu piosenek, które przypomniały nam kim jesteśmy, skąd pochodzimy i poruszyły jakąś nutkę polskości szczególnie chyba wrażliwą na obczyźnie.
A potem już był tylko obiad u znajomych, odpoczynek i relaks (zakłócany nieco relacjami z popołudniowych wydarzeń w Warszawie).
Daliśmy radę. Ja nie zawaliłem żadnego terminu (chyba), Iwka stanęła na wysokości zadania, dzieci nam pomagały nie przeszkadzając i jakoś dotrwaliśmy do poniedziałku.
Ufff....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Media społecznościowe, czyli dziel i zgarniaj kasę

Fot. Prograffing Komisja ds. Mediów w irlandzkim Parlamencie zgodziła się na zaproszenie Frances Haugen, by opowiedziała posłom o nieetycznych, czy wręcz nielegalnych praktykach Facebooka i podległych mu firm. Wysłuchanie zaplanowane jest na przyszły rok i może znacząco wpłynąć na kształt proponowanej przez rząd ustawy o mediach i bezpieczeństwie w internecie. Kim jest Frances Haugen i dlaczego jest tak ważna, że irlandzcy posłowie zdecydowali się posłuchać co ma do powiedzenia? Ta niespełna 40-letnia kobieta wyniosła z firmy Marka Zuckerberga tysiące dokumentów, a następnie przekazała je prasie. Dowiedzieliśmy się z nich przede wszystkim tego, że Facebook niemal zawsze na pierwszym miejscu stawia zysk oraz dalszą ekspansję, często kosztem dobra swoich użytkowników oraz społeczeństwa. Zeznań Haugen wysłuchali wcześniej amerykańscy senatorowie, brytyjscy parlamentarzyści oraz europosłowie w Brukseli. Przed irlandzkim Parlamentem prawdopodobnie powtórzy swoje oskarżenia wobec Facebooka,

Stukanie

Otóż taka jest sytuacja, że na początku grudnia stuka nam kilka rocznic istotnych. Jakoś tak się złożyło, że najpierw 3 dnia miesiąca bieżącego stukneło pannie Dorocie 3 lata życia wesołego. Dzień później nam najstarszej połowie rodziny stukneło 11 lat od zamieszkania pod dachem, pod którym nadal mieszkamy (młodsza połowa Futraków mieszka oczywiście krócej, bo i życie ich krótsze jest nieco, na przykład panny Doroty - zaledwie trzyletnie - ale o tym już chyba było). 5 grudnia mieliśmy przerwę w świętowaniu, mogliśmy wyleczyć kaca i chwilę odpocząć od szampańskiej zabawy, ale tylko po to, żeby już grudnia 6 świętować stuknięcie kolejne - tym razem wydarzenia, od którego wszystko się zaczęło. To właśnie 6 grudnia, mając dość trochę obrabiania zdjęć dzieci z przedszkola na Kabatach, napisałem list (jak się okazało za długi, chociaż wyszło na to, że w sam raz) do niejakiej Iwki, której wtedy nawet wirtualnie nie znałem. A potem już poszło, kawa, kino, jedna impreza, druga impreza, ślub