Przejdź do głównej zawartości

... Znów o Helence :)

Nie macie jeszcze przesytu najmłodszą?
Starszaki wystąpią w opisie za dni parę, po premierze swojej sztuki.
A dziś trochę jeszcze o Helce, przez jedną panią w przedszkolu HelGą nazwaną.

Trochę "około-przeszkolnych" tematów :)
Dla wytrwałych z obrazkami na koniec :)
Przedszkole - najbliższe naszej miejscówce, sprawdzone przy starszaczce Zuzce, która, rzec by można było, jest jego absolwentką. Przez te kilka lat panie się nie zmieniły, nadal sympatyczne i uśmiechnięte twarze, kilka nowych punktów wprowadzono - i jak dla nas oczywiście to plusy dodatnie.

Obostrzenia dotyczą przede wszystkim diety maluchów. Obecnie nosi się dla każdego dziecka jedzonko z domu. Nie, nie jest to problemem dla pań. Przedszkole jest  kameralne, małe grupy, każda pani z każdej z trzech grup zna każde dziecko z imienia. Pewnie w molochach i wielgachnych ośrodkach, byłby problem - czyje pićku jest czyje, czyj pojemniczek z lunczykiem jest czyj. Tutaj nie ma. Dla nas generalnie - ogromny plus, a nawet i dwa mi się wymieniły już :) Małe, kameralne grupki, jedzonko "od mamy" czyli bezglutenowo, warzywno-owocowo. Codziennie adnotacja, że Helenka zjadła wszystko. Co zjada? Dziś kromeczki chlebka z masłem, pół awokado, pomidor w ósemkę pokrojony (z własnej plantacji), ogórek zielony pokrojony w słupki. Same jej ulubione żarełko. Wczoraj miała ryż z duszonymi jabłkami, owoce. Zawsze herbatka i zazwyczaj drugie pudełeczko z pokrojonymi owocami. Dobra jest do jedzenia, jak i starszaki, co panie w przedszkolku bardzo cieszy.

Co je cieszy jeszcze? Że Helenka usypia sobie spokojnie po drugim śniadanku, odłożona do sali bocznej sypialnianej, wyciszonej. Bez bucików i skarpetek z domowym kocykiem - po prostu macha "papa" i uderza w kimę :) Ile śpi? Średnio godzinę. Mamy notatki, że spała 40 minut, a czasem budzą ja gdy mama odezwie się w domofonie, że przyszła odebrać dziecię :) Wtedy nawet nie zdążą zapisać, że spała 1,5 godziny :)

Tak, mamy notatki, ile zjadła, ile razy przewinięta i co było w środku pieluszki, i ile spała. Czasem też mamy notkę co robiła i czy jej sie podobało.
Dziś pierwszy raz będzie ... malować farbami. Gorsze ubranko miało być ubrane, bo nie zawsze plasticzane fartuszki noszone są zgodnie z instrukcją przez maluszki :)

Helenka adaptacyjne miała mooooże 3-4 dni, takie, że ociągała się z wejściem do salki, lub zajęczeć jej się zdarzyło wchodząc w bramę przedszkola. Po tych kilku dniach, dzielnie wchodziła i robiła "papa" i dawała buzi, i biegła do zabawek. Odbiera to miejsce jako bardzo bezpieczne dla siebie, co ważne : nie ma "ulubionej" pani, ani też osoby na której widok się wzdryga czy pręży.
Zazwyczaj ciężko jej z przedszkola wyjść do domu... :) Trzeba prosić, lub siłą na rękach wynosić... Gdyby była pierworodną pewnie kuło nas by serce, pewnie drapał kłaczek w gardle - że woli z kim innym i w towarzystwie "nie-rodziców-ukochanych" przebywać :)
Dla nas, jej zachowanie jest potwierdzeniem naszych obserwacji, że potrzebowała towarzystwa rówieśników, że przy starszym rodzeństwie i obserwacji Zuzki i Franka, pójście do żłobka w wieku 15 miesięcy nie było za wcześnie. Było idealnie :)

Opuściła cztery dni przedszkola. W poniedziałek zabraliśmy ją w podróż do Dublina, i po moim szkoleniu i związanym z tym czasem trzydniowej tęsknoty za mamą, została trzy dni w domu. Trochę osowiała wtedy była,spała więcej i bez apetytu. Nasza doktórka stwierdziła czerwone gardziołko, ale dzień po tym stwierdzeniu - apetyt wrócił i kondycja.

Chorowała nam trzy razy w życiu - dwa razy chodziło o kaszel i dostała antybiola. Zaraziła się raz ode mnie, mając nie całe trzy miesiące, i raz od taty, mając chyba miesięcy siedem. W lipcu miała ospę, dwa tygodnie w kropeczki, bez drapania i gorączki.

Trochę inne historia, niż te o których słucham "wrócił/-a do przedszkola, i po dwóch dniach znów w domu na antybiotyku"...

Helki nie widzieliśmy nigdy z katarem czy gorszym zielonym glutem... Nie mierzyliśmy jej nigdy gorączki, choć tata łapą swoją jedynie przy ostatniej gardłowej sprawie, sprawdził i stwierdził, że "ciepła". A jak wiecie, jak "ciepła" to organizm walczy SAM.
Przesypia całe noce odkąd przestałam karmić ją w nocy piersią. Nie latamy na zawołanie "monitorka" jak przy Zuzce co 30-40 minut, można zejść na dół z gwarancją, że jeśli tylko tłum nie tańcuje przy góralskiej muzyce - to nie obudzi się do rana. Do rana czyli 7.45 :) Rozsądnie, nie? A przecież myjemy ją i ona sama myje swe zębiska między 19,30-20.30. I Fajrant. Fajnie, nie?

Czemu powyższy akapit? Bo mamy na prawdę porównanie z odpornością starszych dzieci, a Helenki. Kłopoty zdrowotne Zuzki jak i Franka (jak i wszystkich dzieci jakie znam wokół) ciągnące się do tej pory np z uchem, czy nawrót rozstrojów żołądka przy powrocie do "ogólnie przyjętych na normalne standardów żywieniowych" a brak kłopotów Helki, świadczy chyba, że wybraliśmy dla niej zdrowszą drogę.

Tym tropem idą też inne dzieci, które znam osobiście, których to rodzice zdecydowali się NIE szczepić. Totalnie inne zachowania dotyczące snu, alergii, odporności, rozwoju. Helka jest dzieckiem NIE zaszczepionym. Zaznaczę : WOGÓLE.

Zuzka nie dostała już dawek przypominających (skoro szczepionki dają odporność, czemu "przypomina" się wszczepiając wirusy co kilka lat?)

Zbliża się sezon jesień-zima. Drugi taki sezon na upierdliwym "bezglutenie"...
A wiecie jak minął nam ostatni taki, i fakt, dość radykalny i obostrzony, rozpoczęty oczywiście "buntem" młodzieży na zmiany w kuchni?
Różnica była taka, że Zuzka nie miała ANI RAZU zapalenia ucha, ani żadnej infekcji, Franka NIE pamietamy chorego od ... wiosny 2013, kiedy postawiłam mu bańki.

Nadmienię ze smutkiem, że poprzednio Zuzka miała kłopoty z uszami co miesiąc, wyciek z ucha, wyciek kataru z nosa, kaszel, gorączki i ...antybiole.
brrr... 

Oczywiście tutaj szczepienia są "wysoce rekomendowane" ale nie obowiązkowe jak w krajach postkomunistycznych :(

I nie ma żadnych kłopotów przy odmowie, czy zapisaniu do przedszkola. Nikt też nie pozywa do sanepidu i sądu, nie starszy zabraniem dzieci. Tutaj decydują rodzice.





Gdyby ktoś z Irlandii chciał pogadać na tematy doświadczeń NIEszczepiennych, zapraszam : iwaslim@gmail.com


Komentarze

  1. Coś w tym jest, bo wpisów podobnych do waszego, można poczytać tu i ówdzie. Trzeba tylko nie bać się pójść "pod prąd" i zaufać intuicji.

    My - w ramach działań profilaktyczno prozdrowotych - całą rodziną zażywamy tran. W kapsułkach rzecz jasna, bo nie ma tego rybiego posmaku. Tak naprawdę bierzemy go cały rok, z tym że, w okresie wiosenno - letnim raz na kilka dni, a nie codziennie jak jesienią i zimą. W ubiegłym roku szkolnym dziecię miało prawie że 100% frekwencję w szkole (łącznie nie było jej z różnych przyczyn może 5 dni). Nas także "sezon grypowy" się nie ima.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. No i tego Wam zazdroszczę! U nas niestety " te podstawowe" TRZEBA MUS i TYLE - kicha! Jaśka już po terminie prawie rok na coś tam coś tam i też nie zaszczepiliśmy. Nie i już!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Media społecznościowe, czyli dziel i zgarniaj kasę

Fot. Prograffing Komisja ds. Mediów w irlandzkim Parlamencie zgodziła się na zaproszenie Frances Haugen, by opowiedziała posłom o nieetycznych, czy wręcz nielegalnych praktykach Facebooka i podległych mu firm. Wysłuchanie zaplanowane jest na przyszły rok i może znacząco wpłynąć na kształt proponowanej przez rząd ustawy o mediach i bezpieczeństwie w internecie. Kim jest Frances Haugen i dlaczego jest tak ważna, że irlandzcy posłowie zdecydowali się posłuchać co ma do powiedzenia? Ta niespełna 40-letnia kobieta wyniosła z firmy Marka Zuckerberga tysiące dokumentów, a następnie przekazała je prasie. Dowiedzieliśmy się z nich przede wszystkim tego, że Facebook niemal zawsze na pierwszym miejscu stawia zysk oraz dalszą ekspansję, często kosztem dobra swoich użytkowników oraz społeczeństwa. Zeznań Haugen wysłuchali wcześniej amerykańscy senatorowie, brytyjscy parlamentarzyści oraz europosłowie w Brukseli. Przed irlandzkim Parlamentem prawdopodobnie powtórzy swoje oskarżenia wobec Facebooka,

Stukanie

Otóż taka jest sytuacja, że na początku grudnia stuka nam kilka rocznic istotnych. Jakoś tak się złożyło, że najpierw 3 dnia miesiąca bieżącego stukneło pannie Dorocie 3 lata życia wesołego. Dzień później nam najstarszej połowie rodziny stukneło 11 lat od zamieszkania pod dachem, pod którym nadal mieszkamy (młodsza połowa Futraków mieszka oczywiście krócej, bo i życie ich krótsze jest nieco, na przykład panny Doroty - zaledwie trzyletnie - ale o tym już chyba było). 5 grudnia mieliśmy przerwę w świętowaniu, mogliśmy wyleczyć kaca i chwilę odpocząć od szampańskiej zabawy, ale tylko po to, żeby już grudnia 6 świętować stuknięcie kolejne - tym razem wydarzenia, od którego wszystko się zaczęło. To właśnie 6 grudnia, mając dość trochę obrabiania zdjęć dzieci z przedszkola na Kabatach, napisałem list (jak się okazało za długi, chociaż wyszło na to, że w sam raz) do niejakiej Iwki, której wtedy nawet wirtualnie nie znałem. A potem już poszło, kawa, kino, jedna impreza, druga impreza, ślub