Hm. Powinnam troszkę jednak powrócić w blogosferę?
Co, pomyśleliście, że utknęłam między pralką a zlewem, z przerwami na karmienie czwórki dzieci i męża? a wieczorami padam na twarz? a w nocy dyndam wrzeszczące niemowlę?
Lekko nie jest, prawda to.
Nie ma leniwych "dziur" czasowych. W głowie lista co najmniej kilku planów w przód, i to nie spektakularnych jakiś, jedynie błachych i trywialnych domowego typu : najpierw pranie do suszarki, potem obrać warzywa. Lub o! kręci się Dośka, ale jeszcze zanim się głodna obudzi zdążę jeszcze suche ciuchy złożyć, zamieść kuchnię, upiec chleb...
To jak jesteśmy same - ja i Dorotka.
Poziom trudności wzrasta o kilka poziomów, gdy jestem z Dorotką i Helenką.
Małe przypiersiowe dziecię i powrócona z przedszkolka mała dziewczynka.
Level max to wbrew pozorom obecność wszystkich córek na raz. Mam wtedy zmęczoną Zuzkę, wymagającą wolnego czasu po szkole ale i głodną, i już wypoczętą i nakarmioną Helenkę. Dosia ma różnie - choć przeważnie w tym czasie domaga się uwagi, huśtaweczka nie bawi, smoczek od zarania jest be!.
Na te krzyki-ryki najczęściej przychodzi Franek. Zmęczony i głodny..wiec zły.
No chyba, że ... czegoś chce. Wtedy milszy i rozmowniejszy. I pomoże bezinteresownie.
A czas tik tak tik tak ... idzie do przodu.
Oddech łapię punkt 17. Gdzieś nie tak daleko mój ukochany mąż wyrejestrowywuje się z kołchozu i gna do domu. Za 5-6 minut wejdzie. Nie to, żebym wrzucała na zmęczonego chłopa te trzy słodkie córki, i nadąsanego nastolatka, nie. Po prostu jego obecność działa na mnie kojąco. Już jest, więc ja się jakoś wewnętrznie uspokajam, wygładzam spiętrzone myśli, zwalniam tempo. Dwie-trzy godziny popołudniowego i wieczornego czasu to i tak mało, by podzielić pomiędzy czwórkę dzieci.
Żeby wychować jedno dziecko potrzebna jest cała wioska, jak brzmi stare przysłowie pszczół. I może na początku nie chodzi o to dziecię, a może o matkę? Jakoś zeszło ze mnie powietrze i napięcie, gdy po prostu pewnego dnia stwierdziłam, że niestety, postawiłam sobie zbyt wysoko poprzeczkę - nie da się funkcjonować przy czwórce dzieci jak przy trójce. Trudno. Nie będę się kopała z rzeczywistością. Mam dwie ręce.
Ale ale :) mam także "starszaków" - przynieś, zanieś, popilnuj, odłóż, naszykuj, zamieszaj, pobujaj. Zginęłabym bez nich, są niesamowite, pomocne.
A są takie mamusie co starszaków nie mają. Chylę czoła i całuję w ręce! Moje natchnienie i wzór by czasem nie siąść i nie zwariować. Nie wiem jak one sobie radzą.
Policzyłam, że pomaga mi ponad pół tuzina osób. Pomoc potrzebna, bo nawet nie chce mi się opisywać jak wygląda odbieranie Helki z przedszkola z Dorotką, tudzież odbieranie Zuzki z maluchami. Przynajmniej póki pogody są niefajne by wózek pchać.
No i wszak chodzę też do szkoły w sobotę na dwie - trzy godziny, i następne dobre ludzie, którzy maluchy przygarniają - jedna ciocia ma Helenkę, druga Dorotkę, a ja ze starszakami śmigam do Polskiej Szkoły. OGROOOOOMNY plus, że tata Futrak ma co drugą sobotę wolną i odpada logistyka rozwożeniowa i akcje związane z odciąganiem mleka na tę okoliczność. Tu należy jednak zaznaczyć, że zawieziona pod opiekę Dorotka, śpiąca w foteliku samochodowym, odbierana jest po 2-3 godzinach w stanie nie zmienionym - śpi jak spała. Takie dobre dziecię :) Mam nadzieję, ze to się nie zmieni. A jak nawet się obudzi, nie będzie uciążliwa.
Należy wspomnieć o cioci, która przychodzi gdy mama z tatą chcą gdzieś wyjść (ha, byliśmy w kinie :)), cioci co mi ręce uratowała i podarowała nam huśtawkę co buja i nuci Dorotce piosenki, ciociom co przywożą ubranka ku uciesze mojej i całej trójki strojniś.
Lista osób którym jestem zobowiazana jest długa...
Jest też dobry człowiek do pomocy mamie w domu. Dodatkowe ręce i dodatkowe oczy, dodatkowa energia. Dom wygląda więc jak dom, i chyba przy dwójce dzieci nie miałam tak czysto. Dobry człowiek bowiem traktuje sprzątanie jak swoje hobby :) Dla mnie to takie wiosenne przejściowe wybawienie, mogę ugotować obiad, czy odrobić lekcje z Zuzką czy też oddać do zabawy Helenkę. Nie muszę też wszystkich pakować do auta by zawieść Zuzkę do akademii teatralnej. Pełen psychiczny komfort, że z czym się nie wyrobię nie zostanie odłożone na "kiedyś-tam".
O, i nawet ta-dam! mogę coś tu skrobnąć na blogu :)
Co, pomyśleliście, że utknęłam między pralką a zlewem, z przerwami na karmienie czwórki dzieci i męża? a wieczorami padam na twarz? a w nocy dyndam wrzeszczące niemowlę?
Lekko nie jest, prawda to.
Nie ma leniwych "dziur" czasowych. W głowie lista co najmniej kilku planów w przód, i to nie spektakularnych jakiś, jedynie błachych i trywialnych domowego typu : najpierw pranie do suszarki, potem obrać warzywa. Lub o! kręci się Dośka, ale jeszcze zanim się głodna obudzi zdążę jeszcze suche ciuchy złożyć, zamieść kuchnię, upiec chleb...
To jak jesteśmy same - ja i Dorotka.
Poziom trudności wzrasta o kilka poziomów, gdy jestem z Dorotką i Helenką.
Małe przypiersiowe dziecię i powrócona z przedszkolka mała dziewczynka.
Level max to wbrew pozorom obecność wszystkich córek na raz. Mam wtedy zmęczoną Zuzkę, wymagającą wolnego czasu po szkole ale i głodną, i już wypoczętą i nakarmioną Helenkę. Dosia ma różnie - choć przeważnie w tym czasie domaga się uwagi, huśtaweczka nie bawi, smoczek od zarania jest be!.
Na te krzyki-ryki najczęściej przychodzi Franek. Zmęczony i głodny..wiec zły.
No chyba, że ... czegoś chce. Wtedy milszy i rozmowniejszy. I pomoże bezinteresownie.
A czas tik tak tik tak ... idzie do przodu.
Oddech łapię punkt 17. Gdzieś nie tak daleko mój ukochany mąż wyrejestrowywuje się z kołchozu i gna do domu. Za 5-6 minut wejdzie. Nie to, żebym wrzucała na zmęczonego chłopa te trzy słodkie córki, i nadąsanego nastolatka, nie. Po prostu jego obecność działa na mnie kojąco. Już jest, więc ja się jakoś wewnętrznie uspokajam, wygładzam spiętrzone myśli, zwalniam tempo. Dwie-trzy godziny popołudniowego i wieczornego czasu to i tak mało, by podzielić pomiędzy czwórkę dzieci.
Żeby wychować jedno dziecko potrzebna jest cała wioska, jak brzmi stare przysłowie pszczół. I może na początku nie chodzi o to dziecię, a może o matkę? Jakoś zeszło ze mnie powietrze i napięcie, gdy po prostu pewnego dnia stwierdziłam, że niestety, postawiłam sobie zbyt wysoko poprzeczkę - nie da się funkcjonować przy czwórce dzieci jak przy trójce. Trudno. Nie będę się kopała z rzeczywistością. Mam dwie ręce.
Ale ale :) mam także "starszaków" - przynieś, zanieś, popilnuj, odłóż, naszykuj, zamieszaj, pobujaj. Zginęłabym bez nich, są niesamowite, pomocne.
A są takie mamusie co starszaków nie mają. Chylę czoła i całuję w ręce! Moje natchnienie i wzór by czasem nie siąść i nie zwariować. Nie wiem jak one sobie radzą.
Policzyłam, że pomaga mi ponad pół tuzina osób. Pomoc potrzebna, bo nawet nie chce mi się opisywać jak wygląda odbieranie Helki z przedszkola z Dorotką, tudzież odbieranie Zuzki z maluchami. Przynajmniej póki pogody są niefajne by wózek pchać.
No i wszak chodzę też do szkoły w sobotę na dwie - trzy godziny, i następne dobre ludzie, którzy maluchy przygarniają - jedna ciocia ma Helenkę, druga Dorotkę, a ja ze starszakami śmigam do Polskiej Szkoły. OGROOOOOMNY plus, że tata Futrak ma co drugą sobotę wolną i odpada logistyka rozwożeniowa i akcje związane z odciąganiem mleka na tę okoliczność. Tu należy jednak zaznaczyć, że zawieziona pod opiekę Dorotka, śpiąca w foteliku samochodowym, odbierana jest po 2-3 godzinach w stanie nie zmienionym - śpi jak spała. Takie dobre dziecię :) Mam nadzieję, ze to się nie zmieni. A jak nawet się obudzi, nie będzie uciążliwa.
Należy wspomnieć o cioci, która przychodzi gdy mama z tatą chcą gdzieś wyjść (ha, byliśmy w kinie :)), cioci co mi ręce uratowała i podarowała nam huśtawkę co buja i nuci Dorotce piosenki, ciociom co przywożą ubranka ku uciesze mojej i całej trójki strojniś.
Lista osób którym jestem zobowiazana jest długa...
Jest też dobry człowiek do pomocy mamie w domu. Dodatkowe ręce i dodatkowe oczy, dodatkowa energia. Dom wygląda więc jak dom, i chyba przy dwójce dzieci nie miałam tak czysto. Dobry człowiek bowiem traktuje sprzątanie jak swoje hobby :) Dla mnie to takie wiosenne przejściowe wybawienie, mogę ugotować obiad, czy odrobić lekcje z Zuzką czy też oddać do zabawy Helenkę. Nie muszę też wszystkich pakować do auta by zawieść Zuzkę do akademii teatralnej. Pełen psychiczny komfort, że z czym się nie wyrobię nie zostanie odłożone na "kiedyś-tam".
O, i nawet ta-dam! mogę coś tu skrobnąć na blogu :)
łojjj juz żem się umęczyła samym czytaniem)
OdpowiedzUsuńNic to, Iwka, nic to!!! Czas to miłość! Przyjdzie i ten moment, kiedy będzie osiem par rąk, aby upiec ciasto, podać rodzicom herbatkę i obsłużyć gości. I w mgnieniu oka przyjdzie taki czas, kiedy zostaniecie sami... w oczekiwaniu na przyjazd wnuczków... Spoko, czas leci do przodu! "Rodzice, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha", a będzie dobrze... Życzę cierpliwości cierpliwości i jeszcze raz cierpliwości. Z Panem Bogiem pozdrawiamy wszystkich!
OdpowiedzUsuńDobrą mamą i żoną nie jest się ze względu na sterylną czystość w domu, wypucowane podłogi i dwudaniowy obiad z deserem każdego dnia. Dobrą mamą i żoną jest się dlatego, że się kocha. Nawet jeżeli "perfekcyjna pani domu" zgromiłaby nas za brak idealnego ładu. Czas to miłość!
OdpowiedzUsuń